A kapie tak, że wabi mnie tam przy każdej możliwej okazji, a jak się zapewne domyślacie… picie kawy sprawia mi nieludzką przyjemność. Warto, więc podkreślić, że tej nieludzkiej przyjemności panowie z Kap Kapu mi nie odmawiają. Kawa jest tam dokładnie taka, jaka powinna być: czarna jak noc i gorąca jak piekło. Wnętrze kusi sielankowym klimatem. Polecam i jako samozwańcze Jury stawiam 5 (szczyt najwyższych doznań na płaszczyźnie zmysłów – zgodnie z naszym rankingiem). Jeśli, więc jesteście przypadkiem w Lublinie i przypadkiem w okolicy centrum miasta, koniecznie wybierzcie się w to miejsce. Miłośnicy słodyczy, czyli bardziej żeńska niż męska część obywateli, znajdą tam również coś dla siebie. Żałować sobie nie warto, więc sobie nie żałowałam, co zresztą dokumentują poniższe zdjęcia. Ciastko miętowe i morelowe największego grzechu jest warte, więc grzeszę tam przy każdej możliwej okazji. Jako, że trafiłam do Kap Kapu w 2 urodziny kawiarni, tym oto wpisem życzę właścicielom kolejnych owocnych lat i utrzymania kawy na równie wysokim poziomie :-)